Dziś będzie szybkie story o jajku, za to bardzo smacznym. Uległam bowiem panującej ostatnio modzie na "jestem taaaka zajęta", "nie wiem w co mam ręce wsadzić...", "oj Irenko, ale niby kiedy?..." i ja też nie mam na nic czasu. Tak bardzo go nie mam, że brakuje mi go nawet na przyprawiający mnie o dreszczyk kulinarny ekshibicionizm. Więc story jest szybkie, bez zbędnych notatek, opisów składników i dyskusji o jajkach od kur tych bardziej szczęśliwych od innych lub mniej (i nie ważne czy domowych, czy też nie). Bo ja te jajka poprostu z lodówki wzięłam i wbiłam do wysmarowanych wcześniej sosem pesto z suszonych pomidorów kokilek. A następnie dosmaczyłam wędzonym łososiem i kaparkami, i sypnęłam w nie, dla większego "WOW", szczypiorem, otartą skórką z cytryny i pieprzem. Potem zapiekałam przez 25 minut w piekarniku rozgrzanym do 180 stopniu, a na końcu...to ja je zjadłam. By mieć po nich siłę na "nic-czasu-nie-manie". I by móc się wreszcie dowiedzieć w co ręce wsadzić, i kiedy...
uwielbiam takie jajka! :)
OdpowiedzUsuń