No i przyszła ta brzydka pogoda. A razem z nią, na pocieszenie, dieta makaronowa i słodkie wypieki zalewane do smaku domowymi nalewkami... Ja już wiem jak to się skończy po zimie... (...trzy kropki trzy kropki trzy kropki...) Ta tarta wyszła mi bosko!!! Zadziałała jak prozak w pochmurny dzień i spełniła długo wyczekiwaną bezową zachciankę. Chętnie powtórzyłabym ją w ten weekend i powtarzała codzień, ale na myśli mam już inną delicję do eksperymentalnego wypieku gotową. Więc komu się marzy na dniach dzika i jakże słodka rozpusta, niech się koniecznie za to ciasto zabierze. Satysfakcja gwarantowana!
Składniki na kruchy, czekoladowy spód:
- 300 g mąki (mniej więcej 2 szklanki i najlepiej krupczatki, idealnej do kruchych wpieków)
- 200 g masła (z reguły kostka)
- 100 g cukru (mniej więcej pół szklanki cukru)
- 3 łyżki kakao
- 1 łyżka śmietany
- szczypta soli
Mąkę wsypuję na stolnicę, dodaję pokrojone w kostkę zimne masło, szczyptę soli, kakao i cukier i szybkimi ruchami "wcieram" je w masło. Chodzi w kruchym o to, aby ze składników uzyskać "masę" o konsystencji bułki tartej. Kiedy już ciasto ma konsystencję bułki tartej to dodaję do niego żółtko i śmietanę i szybko zagniatam ciasto (kruchego nie można gnieść za długo, bo masło się nazbyt rozpuści i kruche nie będzie kruche). Następnie formuję z ciasta kulę, owijam ją w folię spożywczą i wkładam do lodówki na conajmniej godzinę. Po tym czasie rozwałkowuję ciasto pomiędzy dwoma arkuszami papieru do pieczenia, wykładam do wyłożonej papierem do pieczenia tartownicy lub tortownicy, nakłuwam prawie całą tartę widelcem, wkładam do zamrażalnika na 10 minut, a potem, taką zmrożoną lekko tartę, wsadzam na 15 minut do piekarnikia rozgrzanego do 180 stopni. Podpieczony spód faszeruję owocami i bezową masą, do których potrzeba:
Pozostałe składniki:
- opakowanie gotowej, mrożonej mieszanki czerwonych owoców (maliny+wiśnie+porzeczki+truskawki w tzw. mieszance kompotowej do kupienia np. w Biedronce)
- 2 łyżki cukru trzcinowego
- łyżeczka mąki ziemniaczanej
- kieliszek wiśniowej lub malinowej nalewki
- 3 białka
- 150 g cukru (kryształ. mniej więcej 3/4 szklanki)
- 2 łyżki mąki ziemniaczanej
Na patelnię wrzucam mrożone owoce, podsypuję je cukrem, zalewam nalewką i zagotowuję. W międzyczasie mieszam łyżeczkę mąki ziemniaczanej z 3 łyżkami zimnej wody i dodaję do zagotowanych już, gorących jeszcze owoców, które powinny w trakcie gotowanie puścić sporo soków. Gotuję je jeszcze razem z dodatkiem mąki przez minutkę, mieszając od czasu do czasu, aż owoce się zagęszczą, tak jak kisiel.
Przygotowane owoce odstawiam na bok i zabieram się za zrobienie bezy - schłodzone białka ubijam na sztywną pianę (ważne aby jajka były schłodzone, a naczynie, w którym się je ubija dokładnie osuszone). Następnie dodaję do nich stopniowo (po 1-2 łyżki) cukier i dalej ubijam. Pod koniec dodaję mąkę ziemniaczaną, ubijam jeszcze chwilkę i niezwłocznie wykorzystuję dalej.
I pora sfinalizować temat:) Na podpieczony, czekoladowy spód wykładam owocową masę. Rozprowadzam ją równomiernie po całym cieście. Na owoce wykładam bezę, smarując nią fantazyjne esy i floresy i tak przygotowane ciasto piękę przez 30 minut w piekarniku rozgrzanym do 180 stopni. I gotowe!
SMACZNEGO!
piękna jest, piękna!
OdpowiedzUsuńCiacho wygląda obłędnie, no i stylizacje kulinarne na coraz to nowych zdobyczach z porcelany!!! Lubię to.
OdpowiedzUsuńAnia, chyba nazywanie tego "stylizacjami kulinarnymi" jest nad wyrost :))) Biorę z szafki to co czyste i strzelam foty w biegu, uważając na grasujące dookoła sępy ;) Ale dziękuję, że zauważyłaś. Wystawki rządzą!!!
OdpowiedzUsuń